Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Rozwój i codzienność. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Rozwój i codzienność. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 25 września 2025

Twoje dziecko to Twoja karma – jak buddyjska mądrość zmienia spojrzenie na rodzicielstwo

Ostatnio obejrzałam film, który zatrzymał mnie w pół kroku. Był jak powiew wiatru, co nagle porusza firankę i wpuszcza do pokoju inne światło. Mówili w nim o tym, że dziecko jest naszą karmą. I nagle wszystko, co robiłam od dawna - te małe praktyki, które ratowały mnie w codziennym chaosie - nabrało głębszego znaczenia.

Bo ja już od lat mam swój sposób. Gdy syn wpada w emocje, powtarzam w myślach Ho’oponopono: „kocham cię, dziękuję, kocham cię, dziękuję”. Głaszczę go dłonią po plecach i po głowie, wzdłuż tej linii, którą w medycynie chińskiej nazywa się meridianem głównym, a w praktyce Kodu Emocji dr. Nelsona dotyk tego miejsca pomaga w uwalnianiu nagromadzonych emocji. To jest tak, jakby przez ten prosty gest przeze mnie przepływał spokój, jak strumień, który koi rozgrzany kamień. On się uspokaja, a ja razem z nim.

Kiedyś robiłam to po prostu dlatego, że działało. Teraz wiem, że to nie był przypadek. To była moja karma, moja dusza podpowiadała mi kroki, które mam wykonać. A film tylko otworzył oczy i nazwał to, co już od dawna żyło we mnie.

Ale zanim w ogóle zaczęłam mój rozwój osobisty, moje rodzicielstwo wyglądało inaczej. Mam jeszcze dwoje starszych dzieci - córkę i syna. I przyznam szczerze, że tamten czas był burzliwy, pełen chaosu i nerwów. Dorastanie nigdy nie jest łatwe, a u nas doszły jeszcze zmiany szkoły, języka, środowiska. Każde z nich przyniosło mi swoją karmę w postaci nastoletnich buntów, nieporozumień, trudnych decyzji. Wtedy często reagowałam impulsywnie, chciałam ich prowadzić na siłę, mówiłam: „zrób tak, nie rób tak”. A oni i tak wybierali po swojemu. I dziś rozumiem - tak właśnie miało być. Ich dusze wiedziały, czego potrzebują doświadczyć.

Dziś oboje są już dorośli, wyprowadzili się, budują własne życie. I choć widzę, że czasem jest im ciężko, to zamiast kontrolować, zamiast naciskać, uczę się ufać. Praktykuję Ho’oponopono także dla nich, wysyłam im miłość. 🌸 I zauważyłam, że im więcej puszczam, im mniej „muszę”, a więcej kocham - tym bardziej nasze relacje miękną. Patrzę, jak tworzą swoje środowiska, przyjaciół, partnerów, jak podejmują decyzje. Jestem z nich dumna. Widzę, że moja praca - ta wewnętrzna, w ciszy - naprawdę przynosi owoce.

A potem pojawił się ich młodszy brat. Konrad, który przyniósł ze sobą autyzm. I właśnie on, w całej swojej wrażliwości, stał się kolejną wielką lekcją karmy. To on sprawił, że zaczęłam szukać, rozwijać się, praktykować inaczej. Bo kiedy moje starsze dzieci uczyły mnie cierpliwości w burzach nastoletnich, Konrad nauczył mnie ciszy, obecności i innego rodzaju miłości - tej, która nie pyta, nie stawia warunków, tylko jest.

Dopiero dziś widzę, że to wszystko było po coś. Tamte burze, te późniejsze trudności, moje poszukiwania - wszystko miało mnie doprowadzić do miejsca, w którym jestem teraz. Do zaufania, że każde dziecko niesie swoją drogę. Do pokory wobec życia, które nie zawsze układa się po mojej myśli. I do świadomości, że cała ta droga to nie kara, tylko dar. To moja karma.

Karma nie jest dla mnie już słowem straszakiem. To nie wyrok. To jak ogród, w którym każde moje słowo, każdy gest i każda myśl są ziarnami. Jeśli sieję nerwy - rosną burze. Jeśli sieję miłość - rozkwita cisza. I to widać natychmiast w relacji z dzieckiem, bo ono jest jak lustro, które odbija mnie bez filtra.

Czasami mam wrażenie, że wszystkie dzieci, niezależnie od tego, jakie są, przynoszą nam swoją karmę. Zdrowe, zbuntowane, wrażliwe, uparte - każde. Dziecko, które trzaska drzwiami, uczy nas puszczać kontrolę. Dziecko, które płacze, bo coś mu nie wychodzi, pokazuje nam, jak wspierać bez oceniania.

Dziecko, które ma swoją pasję i nie chce słuchać rad, uczy nas pokory i zaufania, że ich dusza sama wybierze właściwą drogę.

I może właśnie o to chodzi. Żebyśmy jako rodzice nie tylko wychowywali, ale i uczyli się od naszych dzieci. Żebyśmy zobaczyli, że ta więź to nie przypadek. To spotkanie dusz, które już się znały i które razem przyszły przejść lekcję miłości.

Dziś wiem, że moja rola nie polega na tym, by układać moim dzieciom życie. Moją rolą jest być - ze światłem, które mogę trzymać, gdy oni idą swoją drogą. Nawet jeśli jest kamienista, nawet jeśli czasem z niej spadają. To ich droga, a moim zadaniem jest wysyłać im miłość i ufać, że wiedzą, co robią.

I tak właśnie rozumiem dziś karmę. Nie jako ciężar, ale jako światło. Nie jako kajdany, ale jako most. I choć nie zawsze jest łatwo, czuję, że to spotkanie z moimi dziećmi - każdym z osobna - jest największym darem mojego życia.

Każde dziecko to dar, każda relacja to lekcja.
Ściskam Cię mocno,
Kasia 💖

Rozkwitaj Mocą słów 🌸Facebook

poniedziałek, 28 lipca 2025

Zanim zostaniesz kowalem losu, ktoś musi Cię nauczyć kochać.

A young man stands confidently between two older adults, all illuminated by radiant, starburst lights. The scene conveys warmth and hope. Text reads: "Światło przyszłości zaczyna się od jednego serca, które odważyło się czuć."
A jeśli on nie chce mieć rodziny... to może dlatego, że nikt mu nie pokazał, co to znaczy?

"Chyba wolę być sam." "Nie nadaję się do rodziny."

Usłyszałam to niedawno od młodego chłopaka. Powiedział to spokojnie, bez cienia emocji. Ale cisza, która zapadła po tych słowach, była gęstsza niż samo zdanie. Bo w tej jednej, krótkiej deklaracji zawiera się czasem cała historia życia, której nikt nigdy nie opowiedział na głos.

A ja... ja znam te słowa. Nie pierwszy raz.

Bo niemal identyczne wypowiedział kiedyś jego ojciec. Mężczyzna, którego znam do dziś. Którego kiedyś pokochałam. I którego – nie do końca świadomie – próbowałam "uzdrowić" swoją miłością.

Chciałam go uzdrowić, bo chciałam, żeby było dobrze. Naprawdę wierzyłam, że jeśli dam wystarczająco dużo ciepła, zrozumienia, troski – to on się otworzy. Zmięknie. Odważy się pokochać. Ale dziś już wiem... nie mogłam go uzdrowić. Bo sama nie wiedziałam, co to znaczy kochać.

Sama tej miłości nie otrzymałam – ani w dzieciństwie, ani jako nastolatka, ani wtedy, gdy najbardziej jej potrzebowałam. Nie znałam jej smaku. Znałam tylko tęsknotę. A z tej tęsknoty próbowałam budować coś, czego sama nigdy nie zaznałam. Jak dziecko układające dom z klocków, nie wiedząc, jak wygląda prawdziwy dach nad głową.

Pomyślałam wtedy: "Jak to można nie chcieć mieć rodziny? Przecież wystarczy tylko pokazać, że można inaczej. Ja mu pokażę."

Weszłam w tę relację z sercem na dłoni. Z wiarą, że miłość wystarczy. Że wszystko da się naprawić, ocieplić, przemienić.

Ale dziś już wiem: Miłość nie naprawia człowieka, który nie wierzy, że zasługuje na bliskość. Miłość nie działa tam, gdzie jest ciągły opór, chłód i schematy dziedziczone z pokolenia na pokolenie.

On nadal nie rozumie, czym jest rodzina. Myśli, że obecność to pieniądze. Że relacja to kontrola. Że troska to poprawianie. Wciąż porównuje – mnie, swojego syna, samego siebie – do jakiegoś wewnętrznego ideału, który nigdy nie istniał w rzeczywistości.

A jego syn, ten młody chłopak... Patrzę na niego i widzę, jak ten sam schemat próbuje zakorzenić się w nowym sercu. On też powtarza: "Nie nadaję się do rodziny." On też milczy, zamyka się, wycofuje. Choć nikt mu nie zabronił marzyć – on już nie marzy.

I kiedy przyjeżdża – rzadko, raz do roku – obserwuję to napięcie między nimi. Nie ma rozmowy. Jest ocena. Sugestie, poprawki, krytyka. Chłopak szuka akceptacji, a dostaje listę zmian.

Nie ma akceptacji – ani od ojca, ani od życia.

I wtedy przypominam sobie, że kiedy wyznał swojej mamie, że nie widzi się w roli partnera, męża czy ojca, ona odpowiedziała mu: "Jesteś kowalem swojego losu."

To piękne, mocne zdanie. Ale w mojej głowie pojawiło się inne pytanie: A co, jeśli on nawet nie wie, jak wygląda młot? Co, jeśli nie zna ognia, który ogrzewa, a nie parzy? Co, jeśli nikt go nie nauczył, jak budować coś własnego, skoro całe życie słyszał tylko: "Nie taki powinieneś być"?

"Nie każdy chłód jest wyborem.
Czasem to strategia przetrwania."

Może on nie odrzuca rodziny dlatego, że nie chce jej.
Może po prostu nie zna innej drogi niż samotność.

I wtedy... patrzę też na siebie.
Z tą samą łagodnością.
Z tą samą gotowością do prawdy.
Bez biczowania się. Ale z otwartymi oczami.

Bo prawda jest taka, że ja też nie nauczyłam moich dzieci, czym jest prawdziwa, bezwarunkowa miłość.
Nie dlatego, że nie chciałam.
Tylko dlatego, że sama tego nie znałam.

Dopiero teraz, dojrzewając w sobie, odkrywam, jak wiele można przekazać nie przez słowa, ale przez obecność, słuchanie, spojrzenie, które mówi: "Jesteś wystarczający. Już teraz."

Mam dorosłe dzieci.
I czasem próbuję mówić do nich inaczej.
Miękko. Bez rad. Bez nacisku.
Ale one mają już swoje życie.
Często mnie nie słuchają. I to boli.

Ale rozumiem.
Nie muszą mnie słuchać.
Nie muszą odpowiadać.
Nie muszą zmieniać niczego na moich oczach.

To, co mogę zrobić, to zmieniać siebie.
Nie po to, by oni się zmienili.
Ale po to, by nie przekazywać dalej tego, co mnie samej kiedyś zbudowało z kawałków.

Bo każdy dzień, w którym jestem łagodniejsza dla siebie i innych,
to dzień, w którym łamię stary schemat.
Nie krzykiem.
Nie rewolucją.
Ale szeptem.
Ciszą.
Obecnością.

"Zanim zostaniesz swoim kowalem losu,
ktoś musi Cię nauczyć kochać."

I jeśli nigdy nie było takiej osoby – możesz zacząć od siebie.
Z miłością. Z cierpliwością. Z człowieczeństwem. To nie będzie łatwe.
Ale będzie prawdziwe.

To są moje myśli.
Nie do nauczania.
Nie do oceniania.
Po prostu – do podzielenia się. Bo wiem, że nie tylko ja je noszę.

Z serca.
Kasia 💖

Rozkwitaj Mocą słów 🌸 - Facebook

Three hands of varying ages rest atop each other on a white background, symbolizing family and love. A red heart is drawn nearby. Warm and nurturing mood.

poniedziałek, 16 czerwca 2025

Jak szydełkowanie pomaga mi odnaleźć spokój w codziennym chaosie – czyli moja historia z życia w domu i własnego biznesu

Close-up of a pink yarn ball and a crochet hook with a partially crocheted item. Text overlay reads, "Szydełkowanie poprawia mi dzień," meaning "Crocheting improves my day." The image conveys calm and creativity.

Hej Kochani! 💕

Dziś chcę się z Wami podzielić czymś, co dla wielu może brzmieć banalnie, ale dla mnie jest prawdziwą magia codzienności. Mowa o szydełkowaniu – moim osobistym azylu, który pomaga mi przetrwać dni pełne wyzwań, hałasu i miliona ról do zagrania.

Pracuję w domu, prowadzę własny biznes, jestem mamą, czasem szefową, czasem księgową, czasem panią od wszystkiego… Znacie to? 🙃 Wiecie, że bycie „superwoman” bywa męczące? Ja czuję to na własnej skórze każdego dnia!

Wyobraźcie sobie taki dzień:

🔹 Terminy uciekają jak szalone, a lista zadań na komputerze wydaje się nie mieć końca.
🔹 Konrad krzyczyczy „Mamo!”, a kot… no cóż, kot postanowił urządzić sobie szał na biurku (i tak, włóczka poleciała na podłogę).
🔹 W głowie chaos i milion myśli, które się plączą jak nitki na mojej kanapie.

W takich momentach nie mam magicznej różdżki (chociaż czasem by się przydała! 🪄), ale mam coś równie potężnego – szydełko i kolorową włóczkę.

Siadam, biorę do ręki szydełko i zaczynam przerabiać pierwsze oczka. I wtedy… następuje cud! ✨

Wszystko zwalnia, oddech staje się głębszy, a umysł… uspokaja się. To jak mała ucieczka od szalonego świata, w którym nagle mam pełną kontrolę – to ja decyduję, jakie oczka powstaną, jaką historię opowiem włóczką.

Nie ukrywam – szydełkowanie to dla mnie nie tylko hobby, ale prawdziwa terapia. Teraz wiem, że te chwile przy robótce to mój sposób na złapanie balansu między życiem, pracą i rodziną.

Kiedy ręce robią to, co kochają, serce i umysł też odpoczywają. A każdy kolejny rządek przypomina mi, że:

🌟 każdy dzień to nowa szansa
🌟 nie muszę być perfekcyjna
🌟 cierpliwość to klucz
🌟 warto robić małe kroki do przodu

Pamiętam, jak kiedyś miałam taki dzień, że wszystko szło nie tak – komputer się zawiesił, telefon dzwonił bez przerwy, a ja byłam bliska płaczu. Wtedy zrobiłam sobie przerwę, sięgnęłam po szydełko i… po kilkunastu minutach poczułam się jak nowo narodzona.

Szydełkowanie przypomina mi, że życie to oczka, które trzeba przerabiać jedno po drugim, czasem z uśmiechem, czasem z frustracją, ale zawsze z nadzieją, że na końcu powstanie coś pięknego.

I wiecie co? To działa nie tylko na mnie, ale i na moją rodzinę – kiedy wracam do nich zrelaksowana i spokojna, oni to czują. A nawet mój 11-letni Konrad zaczął się interesować włóczką (choć na razie bardziej ciągnie ją z mojego koszyka i rzuca kociakom niż robi oczka, ale i tak się liczy! 😉).

Więc jeśli kiedykolwiek poczujecie, że życie Was przytłacza, spróbujcie chwycić za szydełko. Może to będzie Wasz sposób na reset i naładowanie baterii?

Na koniec zostawiam Was z moim ulubionym cytatem, który zawsze poprawia mi humor:

„Szydełkowanie to tania terapia – tylko zamiast leżeć na kanapie, ruszasz palcami!” 😄🧶

A jakie są Wasze sposoby na odnalezienie spokoju w codziennym biegu? Piszcie w komentarzach – uwielbiam czytać Wasze historie! 💬❤️

Trzymaj się ciepło i do szydełkowego zobaczenia! 🧶💖

Kasia

czwartek, 12 czerwca 2025

Mów do mnie czule… czyli o 5 językach miłości, które mogą zmienić wszystko

A couple sits on a picnic blanket by a flowing river in a vibrant, flower-filled landscape. "Języki Miłości" is written above. The scene is serene and romantic.
Czy Tobie też się wydawało, że miłość to po prostu miłość? Że jak ktoś Cię kocha, to przecież "to się wie"? 🫣 Albo że jak gotujesz mu rosół, pierzesz skarpetki i śmiejesz się z jego sucharów, to jasne jak słońce, że Ci zależy?

A potem nagle... zonk. On mówi: "Czuję się niedoceniony" 😶‍🌫️. Albo ona rzuca: "Już mnie nie kochasz, prawda?" 😢 I człowiek siedzi z oczami jak pięciozłotówki, bo przecież wszystko robi! No właśnie. Robi, ale w swoim języku miłości.

Tu wchodzi na scenę Gary Chapman – amerykański doradca małżeński, który pewnego dnia zauważył, że ludzie nie tyle przestają się kochać, co przestają się rozumieć. Bo – tadam! – każdy z nas ma swój ulubiony sposób okazywania i odbierania miłości 💞

Chcesz wiedzieć, w jakim języku mówisz Ty? 🧐 I co zrobić, żeby w końcu dogadać się z tymi, na których Ci zależy? No to zaczynamy ⬇️


1. Słowa uznania – czyli mów mi, że jestem fajna, a będę rosnąć jak drożdżówka w piekarniku 🥐

Niektórzy z nas potrzebują słów jak powietrza 🌬️ Gdy ktoś powie im, że dobrze wyglądają, że świetnie coś zrobili, że są ważni – to od razu im się robi ciepło na sercu 💓 To właśnie ludzie, dla których słowa to miłość.

Jeśli ktoś z Twoich bliskich promienieje po usłyszeniu prostego "Dziękuję, że to zrobiłaś" albo "Jesteś niesamowita, jak Ty to ogarniasz?" – to znak, że właśnie tym językiem mówi.

Nie bój się mówić. Mów dobrze, często i z serca 🗣️💕 Nawet szybki SMS: "Myślę o Tobie 🌞" może zdziałać cuda.


2. Czas wysokiej jakości – czyli bądź ze mną naprawdę, nie tylko fizycznie 🕰️💑

Znasz to uczucie, gdy siedzicie razem na kanapie, ale każde wpatrzone w swój telefon? 📱📱 Dla osoby, która ceni czas jakościowy, to jak zimny prysznic 🚿 Bo dla niej bliskość to nie tylko obecność – to uwaga.

Oni nie chcą Twojego “bycia obok”. Oni chcą Ciebie – tu i teraz. Bez rozpraszaczy. Bez “jeszcze tylko sprawdzę Instagrama”. Nawet 10 minut rozmowy twarzą w twarz może być jak balsam dla duszy 💬☕️

Jeśli słyszysz: "Już ze mną nie rozmawiasz" albo "Siedzimy, ale jakby Cię nie było" – to może właśnie o to chodzi…


3. Otrzymywanie prezentów – czyli myśl o mnie, nawet gdy mnie nie ma obok 🎁💐

Niektórzy ludzie rozkwitają od najmniejszych gestów – batonika kupionego "tak po prostu", breloczka z wakacji czy kubka w ulubionej kolorze 🧸☕ Dla nich prezent to symbol: “Pomyślałam o Tobie” 🥰

Nie chodzi o drogie rzeczy. Tu liczy się intencja. Coś małego, ale mówiącego: widzę Cię, znam Cię, jesteś ważna 💌

Więc jeśli masz w domu kogoś, kto z zapałem rozdaje drobiazgi i sam promienieje, gdy coś dostanie – pamiętaj o tej czekoladce albo kartce z serduszkiem. Mały gest, wielki efekt 💫


4. Drobne przysługi – czyli miłość to działanie, nie gadanie 🧼🛠️

Są osoby, które nie potrzebują deklaracji – tylko… żeby ktoś wyrzucił śmieci 🗑️ Albo pomógł zawiesić firanki. I wtedy czują: “Jestem kochana” 💪❤️

Dla nich miłość = konkret. Zrobienie herbaty, odkręcenie słoika, naprawienie cieknącego kranu – to działa mocniej niż "kocham cię" wypowiedziane przez sen 😅

Jeśli Twoja druga połówka robi dla Ciebie różne rzeczy, nie pytając, i cieszy się, gdy Ty też coś ogarniesz – to bardzo możliwe, że właśnie tak wyraża i odbiera miłość 💞


5. Dotyk fizyczny – czyli przytul mnie, pogłaszcz, dotknij. Po prostu bądź blisko 🤗✋

I na koniec dotyk – potężny, ale często niedoceniany. Nie chodzi tylko o seks, ale o te drobne rzeczy: przytulenie, muśnięcie dłoni, pocałunek w czoło 😌💋

Dla takich osób dotyk = obecność. Gdy ich nie przytulasz, mogą czuć się odłączeni – nawet jeśli jesteście razem. Za to przy jednym uścisku – znów są “w domu” 🏡💖

Więc jeśli Twoje dziecko albo partner lgnie do Ciebie fizycznie, dotyka Cię podczas rozmowy, chce się tulić przed snem – nie ignoruj tego. Czasem jedno objęcie potrafi wyrazić więcej niż tysiąc słów 🫂


Na koniec… trochę serca 💝

To, że my czujemy coś w środku, nie znaczy, że druga osoba to odbierze. Bo może po prostu nie rozumie naszego języka. A my nie rozumiemy jej. Dlatego warto poznać te 5 sposobów – bo dzięki nim można uniknąć tylu nieporozumień!

Zatrzymaj się dziś na chwilę i zapytaj siebie: W jaki sposób JA najczęściej pokazuję miłość? 💭
A potem: Jakiego języka potrzebują moi bliscy?

Miłość to nie magia – to komunikacja 💬❤️ I dobra wiadomość jest taka, że każdy język można się nauczyć. Nawet jeśli na początku brzmi trochę obco – jak francuski na maturze 😄


PS. A Ty? W jakim języku mówisz “kocham Cię”? Napisz w komentarzu – jestem bardzo ciekawa! ✍️💛

Text and icons on a beige background list "5 języków miłości" (5 love languages): words of affirmation, quality time, receiving gifts, acts of service, physical touch.

czwartek, 5 czerwca 2025

Co mi pomaga nie bać się zmian

A woman in glasses, wearing an orange sweater, peacefully gazes out a window while holding a mug. Plants and books add warmth to the cozy setting. Polish text overlays the image.
Zmiany.

Ach, te zmiany…

Z jednej strony wszyscy wiemy, że są nieuniknione – przecież życie to nie wygodna kanapa, na której można się rozłożyć z herbatą i czekać, aż się samo ułoży.
Z drugiej – kiedy już przychodzą, to potrafią człowieka zgiąć w pół, jakby ktoś nagle wyłączył światło i powiedział: „Idź, radź sobie w ciemnościach”.

A ja…
Ja się kiedyś zmian panicznie bałam.

Bo co jeśli zrobię coś źle?
Co jeśli to, co znane i bezpieczne, odejdzie, a to nowe okaże się... jeszcze gorsze?
Co jeśli wszystko się rozsypie, a ja nie będę miała siły, żeby to złożyć od nowa?

I wiesz co?
Czasem się rzeczywiście rozsypywało.
Ale wiesz też co?
Zawsze znajdowałam sposób, żeby się pozbierać – po swojemu. W swoim czasie. Z resztek i łez, ze śmiechu i herbaty, z rozmów i samotności.

Dziś chcę Ci opowiedzieć o tym, co mi naprawdę pomaga, gdy nadciąga zmiana, a ja mam ochotę zaszyć się pod kocem i udawać, że mnie nie ma.


🌬️ Oddech z intencją: Akceptuję – Odpuszczam

Nie jestem mistrzem medytacji.
Nie siedzę codziennie po turecku na macie i nie unoszę się 10 cm nad ziemią (jeszcze 😉).
Ale wiem jedno: oddech to mój osobisty przycisk „reset”.

Kiedy czuję, że emocje sięgają sufitu, zamykam oczy i… oddycham.
Przy wdechu mówię w myślach: „Akceptuję” – akceptuję to, co jest, nawet jeśli tego nie rozumiem.
Przy wydechu: „Odpuszczam” – napięcie, lęk, kontrolę, oczekiwania.

Prosto. Cicho. Skutecznie.

To ćwiczenie robię w kuchni, w łazience, nawet na przystanku autobusowym.
I wiesz co? To działa. Bo ciało pamięta. Ciało słyszy, kiedy dajesz mu sygnał: Jesteś bezpieczne.


💙 Ho’oponopono – cztery frazy, które leczą

Kiedy po raz pierwszy usłyszałam o Ho’oponopono, pomyślałam:
„Serio? Mówienie czterech zdań ma coś zmienić?”
Ale potem… zaczęłam próbować.

„Przepraszam. Proszę, wybacz mi. Dziękuję. Kocham Cię.”
To nie są słowa dla kogoś „na zewnątrz”. To słowa dla mnie.
Dla mojej przeszłości, dla moich reakcji, dla ran, które niosę.

Ta praktyka mówi:

Ja jestem przyczyną, skutkiem, rozwiązaniem i drogą do uzdrowienia.

Te słowa przypisuje się między innymi Anke Evertz, ale też dr Ihaleakalemu Hew Lenowi – ten temat krąży w różnych kręgach duchowości. I szczerze?
Nie ma znaczenia, kto był pierwszy.
Liczy się to, że te słowa coś we mnie poruszają.

Czasem powtarzam je szeptem przed snem.
Czasem w głowie, kiedy moje dziecko rzuca kolejnym wyzwaniem, a ja próbuję nie wybuchnąć.
Czasem po prostu, kiedy boli.

I zawsze, ale to zawsze… robi się trochę ciszej.


📓 Pisanie, czyli dialog z duszą

Mam zeszyt. A właściwie kilka.
Nie są instagramowe. Nie mają złotych napisów i nie pachną lawendą.
Ale są moje.
To tam wylewam lęki. To tam zapisuję pytania, na które nie mam odpowiedzi. To tam jestem najprawdziwszą sobą – bez filtrów, bez lajków, bez autocenzury.

Piszę:
„Boję się”.
Piszę:
„Nie wiem, co dalej”.
Piszę:
„Ale jestem. I to już coś.”

I nagle… z tych słów wychodzi mi droga.
Może nie od razu autostrada, ale choćby ścieżka. I mogę iść. Krok po kroku.


👣 Małe kroki. Tylko tyle i aż tyle.

Kiedy w głowie mam milion „co jeśli...”, wracam do podstaw:
👉 Co mogę zrobić dziś?
👉 Co jest moim jednym małym krokiem, zamiast próbować ogarnąć cały życiowy bałagan naraz?

Czasem tym krokiem jest telefon.
Czasem herbata i koc.
Czasem... wstawienie prania, serio.
Ważne, że idę – choćby powoli. Ale do przodu.


💭 I w końcu: zaufanie

Nie, nie chodzi o ślepe „będzie dobrze”.
Chodzi o to ciche:

Nie wiem, co będzie. Ale wiem, że się nie poddam.
Wiem, że dam radę, nawet jeśli się boję.

Zmieniam się razem ze zmianami.
Nie jestem już tą samą Kasią, co rok temu, pięć lat temu, dwadzieścia lat temu.
I dobrze. Bo dziś jestem bliżej siebie niż kiedykolwiek.


Jeśli jesteś w takim momencie życia, że wszystko wydaje się rozchwiane –
usiądź. Oddychaj. Szepnij do siebie: „Akceptuję. Odpuszczam.”
I zajrzyj do innych wpisów na moim blogu – może znajdziesz tam coś, co z Tobą zarezonuje.
Nie jesteś sama.
Nigdy nie byłaś.

Z serca dla Ciebie,
Kasia 🌿


czwartek, 22 maja 2025

Dlaczego nie czekam już na idealny moment

A woman with blonde hair, standing on a mountain top with arms raised, wearing a backpack. The sky is filled with vibrant sunset colours, evoking freedom and awe.

Kiedyś naprawdę wierzyłam w idealny moment.
Ten cudowny, mityczny dzień, w którym:

☀️ Obudzę się wypoczęta,
💃 Będę piękna, szczupła i zmotywowana,
💰 Na koncie pojawi się niespodziewana fortuna,
🏡 Dom będzie pachniał lawendą i porządkiem (a nie przypalonym tostem),
🥗 A lodówka będzie pełna zdrowych rzeczy, które same się zrobią.

I wtedy – O TAK! – dopiero wtedy miałam zacząć:

zmieniać swoje życie,
rozwijać się,
spełniać marzenia,
jeść brukselkę bez cierpienia,
i tańczyć w salonie jak Beyoncé (Single Ladies w skarpetkach – wiadomo 🧦).

Ale zgadnij co?
📆 Ten dzień NIGDY nie przyszedł.
I… dzięki Bogu! 🙏


🎈 Idealny moment? To mit.

Urban legend.
Jak potwór z Loch Ness 🐉 albo dieta cud, po której nie wraca się do chipsów.

Czekamy:
👉 „Jeszcze tylko dzieci podrosną…”
👉 „Jeszcze tylko schudnę…”
👉 „Jeszcze tylko posprzątam ten pokój z pierwotną dżunglą…”

w końcu życie przelewa się przez palce jak rozlany jogurt.
A przecież…

💬 Jutro, Alicjo, nigdy nie nadchodzi. Bo kiedy jutro staje się dzisiaj, masz nowe jutro.”
Alicja w Krainie Czarów


💥 w końcu coś pękło

Nie w sensie dramatycznym (chociaż guzik od dżinsów był blisko 🫣), ale w środku.
Zrozumiałam:

🚫 Że życie to nie próba generalna.
Że lepiej zacząć nieidealnie niż wcale.
Że nawet z piżamą, tłustymi włosami i kawą z mikrofalówki – mogę coś dla siebie zrobić.

I zaczęłam.
Bez planu. Bez filtra. Bez „później”.

Z tym, co miałam:
📱 telefon bez pamięci,
🧠 głowę pełną obaw,
🫖 i kubek herbaty z wczoraj (nie pytaj).

ALE WYSTARTOWAŁAM 🚀


😅 Jak Bridget Jones… tylko z mniejszą ilością wina (albo i nie 🍷)

Bridget była nieidealna. I właśnie dlatego KOCHAMY 💕
Popełniała błędy, robiła głupoty, miała dramaty – i żyła.
Kochając, próbując, wstając po porażkach.

Ja?
Zaczęłam pisać.
Zaczęłam się ruszać.
Zaczęłam mówić „tak” sobie, zanim ktoś inny to zrobił.

Nie wtedy, gdy miałam czas – tylko gdy zrozumiałam, że go TRACĘ.


🤓 Ciekawostka z życia i wszechświata:

🧠 Nasz mózg KOCHA rutynę – nawet jeśli ta rutyna nas unieszczęśliwia.
Dlatego tak trudno wyjść z utartego schematu.

Ale wystarczy jedno „dziś zrobię to inaczej” – i tworzysz NOWĄ ŚCIEŻKĘ neuronową.
Jak nową drogę w lesie 🌲.
Najpierw niepewnie, ale potem idziesz nią coraz pewniej.
I nagle: wow, JESTEM INNĄ OSOBĄ.


Cytat, który stawia mnie do pionu:

Nie musisz widzieć całych schodów, żeby zrobić pierwszy krok.”
Martin Luther King Jr. 🧡

I tak – można zacząć z miejsca, gdzie jesteś.
Z sercem zmęczonym, ale bijącym.
Z marzeniami zakurzonymi, ale żywymi.


🎵 A jeśli szukasz soundtracku do nowego rozdziału?

Posłuchaj:
🎶 "Unwritten" – Natasha Bedingfield
(Feel the rain on your skin, no one else can feel it for you…”)
Serio. Nie raz płakałam przy tym utworze… a potem wstałam. I działałam 💃


Co robię teraz, zamiast czekać?

🟡 Zaczynam dzień od dziś pomogę sobie…”
🟡 Tańczę przy sprzątaniu (nawet jeśli mop ma lepsze ruchy niż ja)
🟡 Robię coś małego. Ale dla SIEBIE. Codziennie.

Bo wiem, że:
🚫 „Później” może nie nadejść.
A TERAZ jest pełne mocy.


🔥 Twój czas też jest TERAZ

Nie musisz:

być gotowa,
mieć wszystko ogarnięte,
wyglądać jak z Pinteresta.

Wystarczy, że jesteś.
I chcesz.
I zrobisz pierwszy krok – nawet mini.


🧡 Zrób dziś coś dla siebie.
👉 Wypij kawę na spokojnie.
👉 Zrób 5 minut spaceru.
👉 Zaśpiewaj głośno piosenkę, którą kochałaś w liceum.
👉 Albo napisz mi w komentarzu, co ZROBISZ DZIŚ – zamiast czekać na „idealny moment”.

Bo, kochana…
🌸 TY jesteś tym momentem. 🌸

Z uśmiechem i kubkiem kawy (z cynamonem 😏),
Kasia ☕💖

Woman meditating cross-legged in a sunlit room filled with lush plants and lit candles, creating a serene, peaceful ambiance.


czwartek, 15 maja 2025

Co robię, gdy czuję się przytłoczona?

Woman relaxing with coffee in a chair, surrounded by laundry and plants. Thought bubbles depict chaotic family and work life, balancing calm and chaos.
Czyli
życie po czterdziestce w wersji: „Jak to, dopiero środa?!”

Mam 40+ (i nie mówię tu o rozmiarze dżinsów, choć niestety i tu się zgadza…) – i jak wiele kobiet w tym wieku, noszę nie tylko większe spodnie, ale i większy bagaż emocjonalny. Praca, dom, dzieci, lista rzeczy do zrobienia na jutro, która ma już pięć stron i nadal rośnie. Żyję w świecie pełnym bodźców, obowiązków, zmian hormonów i prania, które mnoży się szybciej niż króliczki.

Życie potrafi być piękne, ale czasem przypomina stertę spraw do załatwienia, która szepcze z kąta: ogarnij się, kobieto”.

Zdarzają się dni, kiedy świat mnie przygniata. Wszystko jest „na już”, każdy czegoś chce, a ja mam ochotę zniknąć, wyjechać na bezludną wyspę. Albo chociaż do łazienki z zamkiem od środka. Z kubkiem kawy. I z ciszą, która nie pyta o obiad, faktury i zagubione zabawki.

Ale przez lata nauczyłam się, że przytłoczenie to nie wyrok. To sygnał. Jakby organizm krzyczał: Kasiu! Stop! Przeginasz, zwolnij!” Czasem ten krzyk jest głośny jak alarm przeciwpożarowy, a czasem to tylko cichy jęk gdzieś z tyłu głowy – taki, który łatwo zignorować. Ale nie warto.

Bo właśnie wtedy, kiedy to słyszę, sięgam po moje sprawdzone sposoby. Rytuały, małe rytmy, codzienne zaklęcia. Czasem banalne, czasem zaskakująco skuteczne.

Chcesz poznać moją tajemniczą broń na przytłoczenie? Czytaj dalej.
Ale ostrzegam – będzie szczerze, czasem zabawnie, czasem refleksyjnie.
Bo tak wygląda życie. Zwłaszcza po czterdziestce.

1. Oddycham. I nie mówię tu o „przeżyciu kolejnego dnia”

Mówię o świadomym oddechu. Gdy czuję, że przytłoczenie ściska mi klatkę piersiową, robię pauzę i:

  • Wdech: Akceptuję

  • Wydech: Odpuszczam

Proste? Tak. Skuteczne? Bardzo. A w tle, gdzieś w głowie, przewijają się słowa Ho’oponopono – cudownej hawajskiej metody oczyszczania emocji:
Kocham Cię. Przepraszam. Proszę, wybacz mi. Dziękuję.
Najczęściej powtarzam tylko „kocham Cię” i „dziękuję”. I to mi naprawdę pomaga wrócić do siebie. (O Ho’oponopono napiszę kiedyś więcej – to temat rzeka i złoto dla duszy.)


2. Piszę. Jakby miało mnie to uratować. Bo czasem ratuje.

Biorę zeszyt, notatkę w telefonie, cokolwiek. I piszę. Nie gramatycznie, nie mądrze, nie na pokaz. Piszę, żeby dać upust emocjom.

Czasem to wygląda tak:

Kasiu, jesteś zmęczona. Masz prawo. Nie wszystko musisz ogarniać. Jesteś dobra, nawet jak jesteś rozczochrana i zrezygnowana. To minie.”

To działa. Serio. Pisanie do siebie to jak przytulenie duszy. I kosztuje mniej niż kawa na mieście.


3. Szydełkuję, prasuję albo... sprzątam

Brzmi nudno? Być może. Ale to medytacja w ruchu.

Gdy dłonie coś robią, a głowa może sobie odpocząć, zaczyna się magia. Szydełkuję kwadraciki, prasuję górę prania albo układam pluszaki mojego syna w idealne rządki (które i tak za chwilę będą wszędzie – ale to nieistotne).

Ważne, że na chwilę wraca spokój. I poczucie, że nad czymś jednak mam kontrolę. Nawet jeśli to tylko układ kolorów w kocu.


4. Oglądam zwierzaki w internecie. Tak, dobrze przeczytałaś – to naprawdę działa.

Nie żartuję. Czasem spędzam czas na oglądaniu filmików, które wywołują u mnie salwy śmiechu (często do łez). Koty, które próbują zmieścić się w pudełkach 10 razy za małych, papugi śpiewające w rytm muzyki, czy pandy, które toczą się po trawie jak ja w niedzielę rano, kiedy z trudem opuszczam łóżko – te proste rzeczy potrafią rozładować napięcie.
Śmiech to najlepsza terapia – a zwierzęta przypominają mi, jak cudowne potrafią być najzwyklejsze chwile w życiu.

5. Powtarzam sobie, że to minie

Wiem, wiem. To banał. Ale banały prawdziwe. Każdy stan, nawet ten najczarniejszy, ma swój koniec.

Mówię sobie:
To tylko chwila. Przejdzie. Jak burza. Jak PMS. Jak ten kubek, który spadł i się rozbił – też już po nim.”

To pomaga nie brać wszystkiego tak bardzo do siebie. I daje mi siłę, by iść dalej. Choćby o centymetr.


6. Zamieniam chaos w coś, co ma sens

Kiedy czuję się przytłoczona, pytam siebie:
Po co to wszystko? Co z tego dobrego może się narodzić?”

Nie zawsze znajduję odpowiedź od razu. Ale czasem właśnie te trudne dni uczą mnie najwięcej o sobie. O tym, co ważne. Co mogę odpuścić. Co chcę zmienić.

I choć nie zawsze mam wpływ na wszystko – mam wpływ na to, co z tym zrobię. A to już bardzo dużo.


7. Taniec i śpiew – moja terapia bez recepty

Kiedy czuję, że świat mnie przytłacza, zamykam drzwi, włączam muzykę i... ruszam w swój własny koncertowy tour – po kuchni, salonie albo między koszem na pranie a lodówką. Tańczę jak nikt nie patrzy (bo nikt nie patrzy – i dobrze), śpiewam głośno, choć… cóż, moje dzieci twierdzą, że „jęczę”. Podobno wydobywa się ze mnie dźwięk nie do końca ludzki – ale nie szkodzi. W podstawówce naprawdę potrafiłam śpiewać, serio! Miałam głos jak aniołek z jasełek. Gdzieś po drodze ten aniołek chyba zasnął – i jakoś nie mogę go zbudzić, choć bardzo bym chciała.

Ale to nie ma znaczenia. Bo w tych chwilach, kiedy śpiewam i tańczę tylko dla siebie, nie chodzi o jakość dźwięku, tylko o jakość emocji. To jest mój sposób na zrzucenie z siebie napięcia, stresu i całej tej codziennej spiny. Taniec rozluźnia ciało, śpiew oczyszcza duszę. I choć nie dostanę owacji na stojąco, to daję sobie sama największy prezent – kilka minut bycia radosną, swobodną i autentyczną.


Na koniec…

Nie jestem ideałem. Nie mam na wszystko gotowych rozwiązań. Ale mam jedno: wytrwałość. I serce, które – choć czasem zmęczone – wciąż chce się dzielić tym, co działa.

Jeśli Ty też masz takie dni, że masz ochotę wszystko rzucić i wyjechać na przykład w Bieszczady (albo przynajmniej do łazienki na 10 minut samotności) – to wiedz, że nie jesteś sama.

Zaparz sobie herbatę. Albo kawę z cynamonem. I oddychaj:

Wdech: Akceptuję
Wydech: Odpuszczam

Jesteś w dobrym miejscu. Nawet jeśli dziś czujesz się zagubiona.

A jeśli ten wpis Ci pomógł – zostaw komentarz. Albo wróć za kilka dni. Może znów znajdziesz tu coś, co sprawi, że ten świat będzie choć odrobinę lżejszy.

Ściskam,
Kasia z „life 40 plus” 💛

Twoje dziecko to Twoja karma – jak buddyjska mądrość zmienia spojrzenie na rodzicielstwo

Ostatnio obejrzałam film, który zatrzymał mnie w pół kroku. Był jak powiew wiatru, co nagle porusza firankę i wpuszcza do pokoju inne światł...